Solidarność jajników - fakt czy mit?
Gdyby w raju obok Ewy istniała jeszcze, dajmy na to, jakaś Ania to kto wie jak dziś wyglądałby świat. Może Adam od nadmiaru kobiet cierpiałby na chroniczne migreny izolujące go od towarzystwa? A co za tym idzie, nie skosztowałby żadnego jabłka. Metaforycznego i tego metaforycznego-nie. Może wolałby cichą przystań samotni. Ewentualnie w myśl hasła od przybytku głowa nie boli, pasłby się na podwójnych owocach. To znaczy bałamucił dwie kobiety. Przecież co innego można robić w raju.
Ewa i Ania mogłyby żyć "zgodnie" w poligamii lub zajmować się odtwarzaniem aktów z Balladyny. Wolny wybór. Nie trzeba być geniuszem aby wiedzieć, że gdzie dwie baby i jeden chłop tam tragedia gotowa. Do końca nie wiem jak wygląda to w krajach, które cieszą się legalizacją owych wielo-małżeńskich praktyk. Jakim cudem takie mini instytucje funkcjonują i mają się bardzo dobrze. Przypuszczam też, że żadne badania naukowe czy lata obserwacji nie będą w stanie odpowiedzieć nam na to pytanie. Jak to się dzieje, że dwie kobiety potrafią żyć ze sobą w zgodzie gdy dochodzi do kwestii dzielenia jednego mężczyzny. Czy gdyby poliamoria istniała w czasach prabiblijnych to świat kochałby się bardziej? Czy może to heteroseksualizm byłby traktowany jak dewiacja? I najważniejsze - czy kobiety przestałyby rzucać sobie kłody pod nogi?
Bo, drogie Panie, jesteśmy swoją największą przeszkodą na drodze ku rozwoju. Żaden wciskany nam przez skrajne feministki kit, że całe zło świata jest winą facetów nie potwierdza się w praktyce. Gdybyśmy zamiast ocen przyznawały sobie wsparcie, kto wie czy prawo do głosowania nie byłoby faktem jakieś pięćdziesiąt lat wcześniej. Bo jesteśmy dla siebie wstrętne. Lata wczesnoszkolne - zazdrość o lepsze lalki, stopnie, role w szkolnych przedstawieniach, sukienki. Potem już tylko równia pochyła. I monotonia tematyczna. Osiągnięcia życiowe, chłopcy, wygląd, chłopcy, sukcesy naukowe, chłopcy, dyplom, wygląd, chłopcy, chłopcy, mężczyźni, wygląd, praca, kariera, dzieci etc. etc. . Jest tyle presji z której nie do końca chcemy zdawać sobie sprawę. W dzisiejszym świecie nie chodzi tylko o to by mieć szczęśliwą rodzinę i godne życie. Mamy być wzorem wszędzie. W szkołach, na uniwersytetach, na wybiegach, w mpk'ach, w kościołach, w kuchni, w łóżku i tak wymieniać mogę bez końca. Same dziesiątki, tak by inne mogły tylko wpychać palce do gardła z zazdrości. I jesteśmy przeżarte. Na końcu, zżera nas nienawiść do samych siebie. Za dwulicowość i bieg w chorym maratonie. Za ocenianie się jak bydło przed rzezią. Za mentalne wydrapywanie oczu przez pochlebniejsze spojrzenia.
Tylko tyle i aż tyle. Dążenie do nieistniejącego ideału. Do naszych subiektywnych wersji, które mają być wyłącznie prototypem. I koniec końców, przez ten maraton szczurzyc na obcasach, nie możemy się nazwać przyjaciółkami. Jak mamy poczuć się zjednoczone skoro nie uważamy się za piękne i wartościowe? Zamiast tego gonimy za idealną pupą, kostką, nosem czy kciukiem. Bez ustanku wyliczając czego w sobie nienawidzimy. Czego zazdrościmy innym.
Warto?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz