Jeden z moich ukochanych filmów. Ulubionych. Przewertowanych z każdej sceny i scenariuszowej linijki. Niedoceniony i niezbyt wychwalany, dla mnie stanowi źródło niekończącej się inspiracji i czegoś, czego nie potrafię wyjaśnić. Bo pewne filmy działają w sposób oczyszczający. Zamknięty okres czasu po którym mam ochotę wyjść z domu i żyć inaczej. I wielka chwała za to.
Fabuła filmu opiera się głównie na historii Jenny, która, jak na młodą i ambitną dziewczynkę przystało, pragnie dostać się na wymarzoną uczelnię. A wszystko inne (czyt. życie) weryfikuje jej spojrzenie na jakże istotną rolę edukacji. Dodać należy do tego jeszcze kanwę miłosną. Młode dziewczę w ramionach starszego i imponującego doświadczeniem Davida. David i Jenny. I dużo lekcji typu, gdy mokniesz z wiolonczelą, nie wsiadaj do samochodu miłego nieznajomego, bo czort raczy wiedzieć czy ów mężczyzna nie ma żony i dzieci. Czasem tak w życiu bywa, iż trenujemy na błędach po to by ostrożniej dobierać kierowców. Mama mogła powiedzieć, uważaj na zalotników a nos trzymaj tylko w książkach. Tylko te prostsze i mniej nudne rozwiązania kuszą bardziej.
Film gorąco polecam. W streszczenia się wdawać nie będę, bo ani to kącik recenzenta ani nic z cyklu Raczek poleca. Kto chętny, ten wgoogluje. Materią tegoż tekstu ma być opis stanu przeżyć wewnętrznych jednostki natchnionej po raz wtóry koncepcją tzw. edukacji życiowej. Książki, prawie jak najwierniejsi przyjaciele, nie wytłumaczą do końca co to znaczy być oszukanym. Nie wiem na jak rozwiniętym etapie empatii musielibyśmy być by po lekturze stwierdzić: dobra, tego przenigdy nie zrobię bo skończę jak ta przewrażliwiona idiotka. Na ogół nudne i żmudne wkuwanie nie przyniesie takiej frajdy jak wypady do przyćmionych papierosami barów. Albo wieczorny spacer pustą alejką, podczas którego jednostkę tumani nie potok zdań a migotliwy blask z góry. Można chłonąć opasłe tomiska wiedzy a można też iść za opcją lekcji empirycznych. Wyjeżdżać, podziwiać. Zachłysnąć się tym wszystkim i wrócić do punktu wyjścia. Boleśniej, ale skuteczniej jest dostać po dupie niż tyle o tym czytać, prawda? W jednej ze scen, Jenny wypowiada bardzo trafne spostrzeżenie dotyczące systemu szkolnictwa, skierowane ku pani dyrektor. Nie można po prostu uczyć, trzeba też wytłumaczyć dlaczego się to robi.
Obecnie, chyba żaden stopień naukowy nie gwarantuje pracy. A nawet jeśli, to czy ta praca jest warta wszystkich lat poświęceń. Tak jest ze wszystkim. Długi okres przetrawiania podręczników medycznych nie uczyni z kogoś specjalisty do spraw relacji międzyludzkich. I może być tak, że jakaś pani doktor, którą stać na wszystko, za cholerę nie ułoży sobie miejsca w pościeli. Spostrzeżenie może i głupie, na wyrost, ale smuci, że niektórzy o tym zapominają. "Idź na medycynę a wypiorą cię z życia prywatnego po czym, będąc po 30, zaczniesz się szlajać nie wiadomo gdzie by przytulić nie wiadomo co". Można też rzucić studia i stwierdzić, że życie przygotuje mnie samo w sobie. Albo przegotuje, machnie bokiem, ciśnie w kąt i powie, że te stwierdzenia to na wyrost były. A to wszystko jest jak najbardziej okej. Nieracjonalne wybory przy porywach serca, bunt edukacyjny, zbytnia uległość pod okiem społeczeństwa. Każda ścieżka czegoś uczy a najbardziej tego, by nie zapomnieć, że żyje się dla siebie. Tylko i wyłącznie. Nie dla grona "przyjaciół" od kieliszka, pełnego konta w banku, przygodnych partnerek, czy jak w tym filmie, człowieka w którym lokuje się uczucia po to by prysły jak bańki z nosa.
I cała ta edukacja... jak nic nie zjem, to i gówna nie zrobię. Ile żab nie wycałuje, to i tak może tego księcia nie znajdę bo się okaże, że do złego stawu poszłam. To na swój sposób piękne, że każda z nas miała albo będzie mieć swojego Davida przez którego prześpi rozsądek. Popluje sobie w brodę, wytrze łezki i zmotywuje by nie postrzegać innych za pewnik dogodnego życia. Kolejny stopień wtajemniczenia. A ja do tej pory nie wiem, za co się kogoś kocha. W ten prawdziwy jak i błędny sposób. Chyba za to, że ten ktoś jest jaki jest i w logicznie pokrętny sposób uczy nas kim chcemy być.
A tak w konkluzji, mój ulubiony cytat z An Education:
"It's funny, though, isn't it? All that poetry, and all those songs about something that lasts no time at all".
Cała ta edukacja właśnie...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz