"I
w nocy się zadręczam pytaniem, czy jestem jeszcze słownym
graficiarzem?
Chodź, opowiem Ci bajeczkę, o tęsknocie przez którą nie śpię.
Będzie w niej wesoły Pan i smutna Pani.
Tacy zadeklarowani, że zakochani.
Choć dla niej miłość to samotne łzy.
Dla niego ja i Ty.
i Ty.
i Ty.
i Ty.
Powtórzenie wielokrotne.
Dlatego wyrusza gdzieś i szuka, aż jej dotknie.
A one wszystkie takie same, dziwki w każdym porcie.
Tak ostre, że tną Cię.
Jak tabasko palą, język zwęglają, nawet po wodzie one odwadniają.
I tamta Pani czeka wiernie.
We dnie czy w nocy, jej uczucie nie odejdzie.
Chuj z tym, że grunt psychiczny traci.
W takiej toksycznej miłości można się zatracić.
Każdy grzech przebaczyć.
Wszystkie złe rzeczy wziąć na siebie, a ile tego było, ona nie wie.
Spokojnie wstaje rano, mentolową fajkę popijając kawą.
Czując ten smak znamienny, jak wtedy kiedy myślała, że będzie jej wierny.
Że będzie tylko ona a prócz niej nic.
Wtedy w gardle ma gulę, tak bardzo chce się wyć.
I pić
I wyć.
I pić.
Naprzemiennie.
Jak to kiedyś napisała: „bo biegli przy odmiennym tempie”.
Ludzie mówią, dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
Ona chciała z nurtem uczuć płynąć, teraz w gównie brodzi.
Ten syf, ten muł, tak ciężki do zmycia.
Choć momentami lepiej jest, jednak nie dzisiaj.
Jednak nie dzisiaj.
Pięć miesięcy obiecywała sobie, to ostatni raz.
Skreślam wszystko, nie ma już nas.
I co?
Przyszła noc, z nią drążenie tych samych tras.
Znajomy rytm, znajome ściany.
Stałe lekarstwo na leczenie krwawiącej rany.
A to tak bardzo boli, kiedy zamiast łatać ranę dosypujesz do niej soli.
Bo gdy widzi go, to brak jej kontroli.
Czysty umysł, działający pod wpływem jego woli.
A on, chciałby tylko ją pierdolić.
Dlatego wraca, mimo deklaracji.
Jego czyny z próżnej dywagacji, zasługują na miano słownej defekacji.
Dla tej Pani sens gubi swe znaczenie, bo kogo innego przytuli w potrzebie?
Komu na dobranoc opowie o dziwnym dzieciństwie.
Czy tym innym świństwie.
O którym chce zapomnieć, choć ono wraca, jak bumerang, głodne wspomnień.
Czy to tak źle, pięknie umrzeć z miłości?
Na każdym kroku testując granice wytrzymałości
Emocjonalny masochizm.
Psychiczna pętla.
Próbuje robić krok w przód, ale zamiast tego stoi drętwa.
Cóż można na to poradzić, gdy głupim oczom rzeczywistość wadzi.
I te motyle w jej brzuchu, które tworzą szmer.
One nie unoszą się, tylko lecą na wzajemny żer.
Zjadają same siebie, z każdym kolejnym zmartwieniem, tak jak ona.
Tak jak ona.
Wesoły Pan. Czy jego koniec jest bliski?
Jak do tej pory imają się go wszystkie pociski.
Kule, ostrza – karma mówi – zostaw.
Nie wejdziesz w jego głowę, nie nauczysz innych postaw.
Kwestia ego.
Dla Pani tak ciężka do przełknięcia, więc wszystko toleruje akceptuje, bez zająknięcia.
Wypalone papierosy zależne od napięcia.
Teraz pseudo związek z matką chrzestną cierpliwością.
Poświęcone na dwie strony, przeświadczone mądrością.
Czy ta bajka kończy się szczęśliwie?
Pytaj mnie, a ja Ciebie.
To nie są dwa aniołki, które piszą do siebie w niebie.
Żadne boskie eldorado czy seans w piekle.
Bliżej temu do choroby, która wraca przewlekle.
I choć obok są lekarstwa to nikt ich nie zażywa.
Bez sensu jest się leczyć, gdy choroba uszczęśliwia.
04:00"
Chodź, opowiem Ci bajeczkę, o tęsknocie przez którą nie śpię.
Będzie w niej wesoły Pan i smutna Pani.
Tacy zadeklarowani, że zakochani.
Choć dla niej miłość to samotne łzy.
Dla niego ja i Ty.
i Ty.
i Ty.
i Ty.
Powtórzenie wielokrotne.
Dlatego wyrusza gdzieś i szuka, aż jej dotknie.
A one wszystkie takie same, dziwki w każdym porcie.
Tak ostre, że tną Cię.
Jak tabasko palą, język zwęglają, nawet po wodzie one odwadniają.
I tamta Pani czeka wiernie.
We dnie czy w nocy, jej uczucie nie odejdzie.
Chuj z tym, że grunt psychiczny traci.
W takiej toksycznej miłości można się zatracić.
Każdy grzech przebaczyć.
Wszystkie złe rzeczy wziąć na siebie, a ile tego było, ona nie wie.
Spokojnie wstaje rano, mentolową fajkę popijając kawą.
Czując ten smak znamienny, jak wtedy kiedy myślała, że będzie jej wierny.
Że będzie tylko ona a prócz niej nic.
Wtedy w gardle ma gulę, tak bardzo chce się wyć.
I pić
I wyć.
I pić.
Naprzemiennie.
Jak to kiedyś napisała: „bo biegli przy odmiennym tempie”.
Ludzie mówią, dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi.
Ona chciała z nurtem uczuć płynąć, teraz w gównie brodzi.
Ten syf, ten muł, tak ciężki do zmycia.
Choć momentami lepiej jest, jednak nie dzisiaj.
Jednak nie dzisiaj.
Pięć miesięcy obiecywała sobie, to ostatni raz.
Skreślam wszystko, nie ma już nas.
I co?
Przyszła noc, z nią drążenie tych samych tras.
Znajomy rytm, znajome ściany.
Stałe lekarstwo na leczenie krwawiącej rany.
A to tak bardzo boli, kiedy zamiast łatać ranę dosypujesz do niej soli.
Bo gdy widzi go, to brak jej kontroli.
Czysty umysł, działający pod wpływem jego woli.
A on, chciałby tylko ją pierdolić.
Dlatego wraca, mimo deklaracji.
Jego czyny z próżnej dywagacji, zasługują na miano słownej defekacji.
Dla tej Pani sens gubi swe znaczenie, bo kogo innego przytuli w potrzebie?
Komu na dobranoc opowie o dziwnym dzieciństwie.
Czy tym innym świństwie.
O którym chce zapomnieć, choć ono wraca, jak bumerang, głodne wspomnień.
Czy to tak źle, pięknie umrzeć z miłości?
Na każdym kroku testując granice wytrzymałości
Emocjonalny masochizm.
Psychiczna pętla.
Próbuje robić krok w przód, ale zamiast tego stoi drętwa.
Cóż można na to poradzić, gdy głupim oczom rzeczywistość wadzi.
I te motyle w jej brzuchu, które tworzą szmer.
One nie unoszą się, tylko lecą na wzajemny żer.
Zjadają same siebie, z każdym kolejnym zmartwieniem, tak jak ona.
Tak jak ona.
Wesoły Pan. Czy jego koniec jest bliski?
Jak do tej pory imają się go wszystkie pociski.
Kule, ostrza – karma mówi – zostaw.
Nie wejdziesz w jego głowę, nie nauczysz innych postaw.
Kwestia ego.
Dla Pani tak ciężka do przełknięcia, więc wszystko toleruje akceptuje, bez zająknięcia.
Wypalone papierosy zależne od napięcia.
Teraz pseudo związek z matką chrzestną cierpliwością.
Poświęcone na dwie strony, przeświadczone mądrością.
Czy ta bajka kończy się szczęśliwie?
Pytaj mnie, a ja Ciebie.
To nie są dwa aniołki, które piszą do siebie w niebie.
Żadne boskie eldorado czy seans w piekle.
Bliżej temu do choroby, która wraca przewlekle.
I choć obok są lekarstwa to nikt ich nie zażywa.
Bez sensu jest się leczyć, gdy choroba uszczęśliwia.
04:00"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz