Jestem sobą.
Jestem ckliwą osobą.
Wybaczam zdrady.
Tak łatwo, że za łatwo można zdobyć moje zaufanie.
Jestem naiwna.
Wybaczę Ci, jeśli nazwiesz mnie rozpuszczoną jedynaczką.
Wybaczę Ci, jeśli nazwiesz mnie dziwką.
Bo
Nadal wierzę.
Wierzę w Twoje zmiany.
Wierzę w moje zmiany.
Wierzę w Boga.
Wierzę w szczęśliwe zakończenia.
Taka jestem.
Powinnam to sobie wytatuować na czole, latać z tym przez świat i Bozia mi świadkiem, że kiedyś do tego dojdzie. A niech widzą i wiedzą jak z sercem na dłoni pomykam przez życie. A niech plują. Jeżeli ktoś ma słaby charakter, czemu nie uczynić go szkaradnym atutem? Rzekomo wszystko można obrócić na korzyść, zamienić w coś pozytywnego. Zatem, przekonajmy się. Bo to takie bardzo Chrystusowe. Kopią, boli. To nic. Nadstaw drugi boczek. Dla równowagi bezczuciowej. Ewentualnie rość sobie prawa do braku uczuć względem czegokolwiek. Kolejne mądre rozwiązanie.
Mam przykład. Rok akademicki, czas sesji letniej. Poszłam po wpis z angielskiego. Dostałam 2 pytania dotyczące tematu zajęć, które miałam odrobić. Reszta rozmowy przebiegła w konwencji ciaplania o zagranicznych wojażach. Daję indeks. Ma być 4 i pół. Myślę, spoko, biorąc pod uwagę, że nie było mnie jakiś miesiąc na zajęciach. Pan magister kartkuje moje pasmo sukcesów i porażek akademickich. Dostrzega trzy 2 i mówi coś w stylu, Pani Patrycjo, może lepiej było zostać na anglistyce. Cisza. W mojej głowie czerwony baner: NO KURWA NIE SĄDZĘ. Grzecznie odpowiadam, tutaj mi lepiej. Kurtuazji ciąg dalszy, żegnam się, życzę miłych wakacji i wychodzę.
A myślę sobie, pewnie, nigdzie mnie nie chcą. Na wszystko jestem zbyt tępa/leniwa. Typowy rezygnowicz. Tylko jak się nie czuć zrezygnowanym w dzisiejszej rzeczywistości, kiedy doprawdy, nie masz konkretnego celu w życiu. Nie chłoniesz jak gąbka swojej pasji z braku wypływającej wewnętrznie miłości do jednej jedynej rzeczy. I nie jestem w tym osamotniona.
Siedzimy we trójkę w Krakowie. Pijemy za hajs rodziców. Rozmawiamy o tym, jak bardzo jesteśmy upośledzeni pod pewnymi względami. Może jakieś katharsis? Nie liczyłabym na to. Na ramieniu strach. Można było gdzieś wyjechać, podjąć inne decyzje, nie przywiązywać tak wielkiej wagi do myślenia o ewentualnej porażce. Dwadzieścia parę lat na karku a w głowie pierdolnik gorszy niż po zabawie klockami Lego. Najbardziej uderzające jest to, iż nie mamy na co narzekać. Dach nad głową zapewniony i to często nie jeden. Syty brzuszek. Alkohol jest, na papierosy też się znajdzie. Zdrowie szwankuje okazjonalnie. Tylko wszystkiego tak jakoś zbyt dużo do wyboru, aż się zachłysnąć można tymi perspektywami. I dlatego zazdroszczę wszystkim tym, którzy spełniają się w tym co robią. Ktoś może siedzieć rok w domu, edukując się do poprawki maturalnej, tylko po to by wywalczyć miejsce na Uniwersytecie Medycznym. Voila. Ktoś może spędzać każdą wolną chwilę szlifując swoje zdolności rysownicze co w przyszłości ma zaprocentować dostaniem się na upragnioną architekturę. Ktoś inny katuje się ćwiczeniami w celu uzyskania wymarzonej figury. Albo jeżdżą na te swoje bitwy i bitewki. Inni występują na scenie i czują się spełnieni. A mnie szlag trafia z zazdrości, tak bardzo paskudną osobą jestem. Bo sama nie wiem czego chce od życia. Prozaicznie, żeby wszystko było dobrze. Ale jakie dobrze, które, gdzie? Mam spać i wszystko się samo ułoży?
Jeden z profesorów nazwał mnie kiedyś piekielnie inteligentną osobą, która jako jedna z nielicznych wie po co tutaj przyszła. Albo sprawiam idealne pozory, albo zaczynam wątpić w dobre intencje starszych pokoleniami.
Gdy teraz się nad tym zastanawiam to dochodzę do wniosku, że egzystuję w kompletnej niewiedzy na temat czegokolwiek. Faza zaciemnionego umysłu. Kto tu popełnił największy błąd. Rodzice takich życiowych sierot jak ja, żółwie społeczeństwo, brak wystarczająco mocnych bodźców ku ewoluowaniu w stronę samorealizacji? Może dajcie mi sławetną maść na ból dupy, parę memów z kwejka i powiedzcie coś w stylu, oho Kaniowska znowu zaczyna to swoje pierdolenie. Może to jest odpowiedź na moje lęki co do przyszłości "słabeuszy" z rocznika lat 90. W końcu żaden ze mnie orędownik, przodownik a tym bardziej buntownik.
Podejrzewam, że to cudowne uczucie mieć marzenia i je realizować. Moim jedynym marzeniem na obecną chwilę jest wstać jutro przed 10. Cóż, może jakie cele taki człowiek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz