Powtarzając za Kasią Nosowską mogłabym rzec: powrotów nie będzie. Jednak, malutkie dziecko zawsze będzie tęsknić za matką, zgłodniały psiak za właścicielem... Tak i ja w tym bardzo nocnym momencie zmusiłam się, ciągnąca wewnętrznym pragnieniem, do tego by dać sobie setną z kolei szansę i zacząć od nowa. Upłynęło ponad pół roku a ja nie napisałam nic. Mogłabym płakać, mogłabym. Równie dobrze wypadało by przeprosić samą siebie za brak czasu. Dla tej najważniejszej osoby w moim życiu. I jest mi cholernie przykro, że prawie zapomniałam. Zaczęło mi to samoistnie znikać ze świadomości. Samotność jest najlepszą podporą dla weny a skoro tej samotności paradoksalnie jak na lekarstwo to i chorowałam. Dziękuję za troskę, już mi lepiej. Nie zmienia to faktu, że wyrzuty sumienia gryzą, że wstyd mi za takie podejście, że powody w mojej głowie mnożą się niczym króliki... Używając niecenzuralnego wyrazu, podsumowałabym to krótko. Właśnie. Może na tym poprzestanę a zacznę od komunikatu. Otóż, dla tych którzy czytają moje myślowe rzygowiny (całe 6 sztuk! może dobije do 7!), mam ogłoszenie drobne. Jak pewnie wiecie, pracowałam nad czymś co mogłabym nazwać zbiorem najróżniejszych, luźnych bądź przywiązanych, celowych tudzież przypadkowych zbiorów zdań złożonych czyli takie tam pitu pitu parujące rozemocjonowaniem i nieprzyzwoitościami. Trudno, jak to ze mną zazwyczaj bywa, zaczynam coś a później odchodzę by po jakimś czasie wrócić. Tak jak i właśnie obecnie uczynić zamierzam. Będę publikować pod tym adresem fragmenty tego co zakiełkowało rok temu bo dlaczego by nie? Mam prawie 21 lat, ogarnia mnie znudzenie i chciałabym poczuć smak publicznego linczu. Oczywiście żartuje. Zadałam sobie wczoraj pytanie - czy odczuwam jeszcze jakieś spełnienie? Do tej pory nie umiem na nie odpowiedzieć, ale skoro kiedyś wylewanie brudów trasą głowa-palce-klawisze-monitor sprawiało, że mogłam poczuć coś więcej niż tylko przyjemność to co mnie teraz powstrzymuje? Jestem tak samotna z moimi myślami, że onanizuję się słowami, ale nazywam to ekshibicjonizmem publicznym bo wszyscy mogą zobaczyć jak otwieram swój płaszcz i dotykam się enterem. Zatem, odczuwając posługę stymulowania zwojów mózgowych prezentuję jeden z wielu małych fragmentów czegoś o czym moja mama nie chciałaby wiedzieć.
"
Pamiętam
tą jesień. Jedna z najpiękniejszych. Cudowny czas by wybrać swoje pierwsze
mieszkanie, poznać wspaniałych ludzi, mieć z kim dzielić kawałki podłogi i
wymieniać poglądy. A ja zmarkotniała snułam się ciemną uliczką tuż obok mego
nowo wynajętego lokum. Myśląc teraz o tych chwilach stwierdzam, że tyle spraw
zostaje załatwionych na marne. Ten oddech czynów zastyga w powietrzu,
kompletnie bez ruchu. Czas przeszły jest iluzją, nie istnieje, przecież to
nadal teraźniejszość. Coś dokonanego, coś co można odtwarzać w swych myślach
wciąż od nowa. Właśnie te piekielne wspomnienia sprawiały, że krok za krokiem,
odchodziłam. Nawet w tak ekscytującej i stresującej chwili swego życia jaką
była szansa na nowy start. Jednak cała radość, z każdym krokiem, gasła.
Mentalnie nie przygotowywałam
się na bezkresny ciąg alkoholowych wojaży, od klubu do klubu. Robiąc to w
liceum, uświadomiłam sobie, że po maturze czas dorosnąć. Ale tak właściwie co
oznacza to tajemnicze pojęcie? Byłam, jestem i będę dzieckiem. Jak większość
tych z ’92. Piękny rok dla gnijących dusz. Potraktowałam te dane mi miesiące po
to by studiować, lecz niekoniecznie dany kierunek. Studiowałam obszar Polski C,
tych bardziej szarych i gorzej zmęczonych ode mnie przechodniów. Entuzjastów,
wciąż z marzeniami rozświetlającymi ich odrębne trasy. Zarabiających poniżej
średniej krajowej. Zakochanych, zaręczonych, po ślubie. Moje rówieśniczki,
które wydały na świat kolejne istnienie – ponoć spełniły tak swą kobiecą
posługę. Moich rówieśników. Chłopców, którym tak daleko do wszystkiego. Właśnie
oni, najmniej ważni, w krytycznej sytuacji stawali się śliską plamą oleju na
drodze tuż przed wypadkiem. (...)
Nie
pamiętałam jak stawia się kroki, choć mogłam sprawiać inne wrażenie. Nastąpił
moment w którym chciałam wyznać mu co czuję. Pod osłoną pozornej, zamalowanej
alkoholem odwagi, ochoczo zagrzewana przez dewizę pod tytułem: „Byle się coś
działo”, potokiem słów wylałam z siebie coś na kształt pytania/stwierdzenia
- Bo nie wiem czy wiesz, ale no, może się już domyślasz i w ogóle i hmm i tego
no, że jak trochę coś tam tak do ciebie….
Tutaj pojawia się lekkie zaćmienie i przerwa w klarownej transmisji. Stojąc
koło przejścia, słyszę jego słowa
- Nie…. ale niech ci nie będzie przykro. Nie bądź smutna. Wiem co czujesz, bo
jestem teraz w takiej samej sytuacji… Mogę cię przytulić?
I tak też zrobił. Przytulił. Mocno i na pożegnanie. Uzmysławiając mi, że nie
zawsze osiągamy to na czym nam tak bardzo zależy, co w efekcie wychodzi nam na
dobre.
Ledwo pamiętam drogę powrotną.
Musiałam działać na tak zwanej funkcji „auto-pilot” co z perspektywy czasu
wydaje mi się bardzo zabawne, gdyż był to mój pierwszy samotny pobyt w tej
okolicy. Straciłam orientację w terenie, możliwe, iż podwójnie, lecz w końcu doczołgałam
się do pokoju. Przebrałam w koszulkę nocną, uchyliłam okno i wskoczyłam pod
kołdrę. Nigdy nie zapomnę tego uczucia. Leżałam z pulsującą czaszką, świat
wirował mi jak ornamenty w kalejdoskopie, zmieniały się barwy, kształty. Na
chwilę przymknęłam powieki, dosłownie trwało to ledwie kilka sekund. Gdy je
otworzyłam, świat nie był już pokryty mrokiem. Spojrzałam na telefon. Godzina
8. Cholera jasna. Nie mogłam wstać, nie miałam ani krzty siły by zebrać się do
jakiegokolwiek wysiłku wykraczającego poza bezwarunkowe wdech-wydech.
Wdech-wydech. Ktoś przewiercał moją czaszkę na pół, jakby chciał posiąść
największe tajemnice tego świata. W ustach czułam tekturę zmieszaną z gównem. I
ta niesamowita suchość. Nie miałam czym oblizać warg ani nawilżyć gałek ocznych.
Niczym truteń zapędzony w burzę piaskową postanowiłam przeć naprzód. Dlatego
postawiłam najpierw lewą a później prawą stopę. Czułam się na fizycznym
wykończeniu, gdy dopadając kran chłonęłam ten balsamiczny bezsmak lubelskiej
kranówy. Dalej było już tylko gorzej. Po upłynięciu mniej więcej 30 minut czyli
odkąd zaczęłam łapać większy niż bierny kontakt z otaczającą rzeczywistością
przypomniała mi się wcześniejsza noc. I jego słowa otuchy. Instynktownie
skuliłam się w sobie. Właśnie przeżywałam jednego z największych kaców w
życiu. I nie wzbudziło to we mnie uczucia oczyszczenia, choć dodało specjalnej
zadry. (...)
Minęło parę miesięcy odkąd ponownie chemia w
postaci mieszaniny cieczy procentowych złączyła nas ze sobą. „Ze sobą”. To
brzmi tak trywialnie. Myślę, że gdyby współwinny odczytał te słowa, to w tym
właśnie momencie pokręcił by z niesmakiem głową. Bo nie mogło w tym przypadku
istnieć pojęcie, które określało by nasze odrębne jednostki jako całość. Nawet
chwilowo. Kładę na to szczególny nacisk ponieważ starałam się wczuć w sytuację
tego biednego dzieciaka, który wzdychając do swej wyidealizowanej wybranki
(notabene owa nie przewidywała go w swoich przyszłych planach) mógł z wolnością
dzikiego kopytnego zwierzęcia mieszać w głowie oraz sercu podkochującej się w
nim dziewczynie, co do której prawdopodobnie odczuwał lekką nić sympatii. Choć
może i tego nie było. Prawdopodobnie jego odczucia były transparentne. Jak lód. (...)
Oglądając
się wstecz wysnułam jeden konkretny wniosek – możemy sobie zdawać sprawę z tego
w jak beznadziejnej sytuacji ugrzęźliśmy, lecz to i tak nie zabije w nas
cholernej nadziei na chociażby chwilowe mydlenie oczu. Po to by przez
nanosekundę pożyć durnymi fantazjami. Doprowadziło to nas na skraj głupoty,
wprost przed przepaść skończonej ciemnoty i naiwności.
Nie powinnam była odbierać telefonu
gdy zadzwonił, ale z ciekawości, wcześniej już ładnie podpierdolona, chciałam
przekonać się co stoi za nagłym przerwaniem jego milczenia. I było jak w
wesołym miasteczku. Kolejna tura na rollercoaster. Tym razem Ci U Góry nie
ostrzegli nas, że pasy bezpieczeństwa zostały usunięte a mechanizm lada chwila
zawiśnie w najmniej spodziewanym momencie. Bez braku odpowiedniego
przygotowania w razie takiej katastrofy musiałam zdać się na sztukę
improwizacji. Dzwonił by zaprosić na picie. Och jak miło z jego strony. Po
udaniu się w wyznaczone miejsce, odkryłam, że obydwoje jesteśmy na takiej samej
pozycji jeżeli idzie o poziom alkoholu we krwi a biorąc pod uwagę posiadany
asortyment zapowiadało się na ciężką przeprawę.
Dlaczego tyle pijemy? Pisząc o ogóle
świata, trudno jest sprecyzować, lecz jeżeli rzecz tyczy się mnie czy osób
jakie znam to krótko mówiąc, pije się, by nie myśleć. O tym, jak mając dach nad
głową, kochanych rodziców, zdrowie, pieniądze nie wie do czego się dąży. Przez
infantylność, żeby dodać sobie animuszu, urozmaić szare i puste wieczory. A w
niektórych przypadkach, po to by zapomnieć o kimś, kto ma nas w dupie. I tak po
prostu, przez alkohol, znaleźliśmy się w plenerze a potem u niego w mieszkaniu.
On by zapomnieć, ja by pamiętać."
Najgorzej jest chyba jak zdajesz sobie sprawę w jak beznadziejnej jesteś sytuacji i wiesz że logicznym wyjściem jest po prostu wyjść i zamknąć za sobą te drzwi..But it isn't so simple skoro zostajesz i brniesz w to dalej.
OdpowiedzUsuń